Z Krzysztofem Tatarem, trenerem psów, rozmawia Anna Morawiecka
Anna Morawiecka: Kiedy zaczęła się Twoja przygoda z psami?
Krzysztof Tatar: W domu rodzinnym, moi rodzice zajmują się psami zawodowo. Tato jest międzynarodowym sędzią kynologicznym, mama groomerem, czyli psim fryzjerem. Miałem chyba jedenaście lat, kiedy od swojego ojca dostałem Astę – długowłosą sukę owczarka niemieckiego, której nikt nie chciał, bo nie stawały jej uszy. Była moją pierwszą uczennicą… Dwa lata później z inną suką Cezą zdobyłem mistrzostwo Polski psów specjalistyczno-obronnych. Tu moja przygoda zaczęła się naprawdę. Miałem niespełna czternaście lat i wiedziałem, co w życiu chcę robić.
No dobra, ale przecież od chciejstwa psy nie zaczynają wykonywać Twoich poleceń…
Oczywiście że nie, robią to z przyjaźni (śmiech). Spaliśmy w jednym kojcu, razem chodziliśmy na spacery, poznawaliśmy nowych ludzi. Zapisałem się do zakładu tresury psów (dzisiaj powiedziałbym do centrum szkolenia) i tak mi się spodobało, że zatrudniłem się jako pozorant. Byłem dosyć drobnym chłopakiem, więc musiałem mieć specjalne spodnie szyte na miarę, bo wszystkie były za duże, i odpowiednie buty na dobrych podeszwach. Wyglądałem jak kosmita, a psy i tak rzucały mną jak pluszową zabawką (ważyliśmy mniej więcej tyle samo, więc nie miały z tym większych kłopotów), budząc powszechną wesołość.
A nie strach?
Nie bałem się psów. Był we mnie podziw dla ich siły i szybkości. Zostało mi tak do dzisiaj. Już ponad dwadzieścia lat. Ale ty chcesz od początku. Więc z tą moją pierwszą uczennicą robiliśmy różne pokazy i sztuczki. O jednym numerze teraz chyba mogę powiedzieć – bo sprawa już przedawniona (śmiech), ale kiedy miałem 15 lat, nauczyłem ją wynoszenia butelek z coca-colą ze stacji benzynowej. Wchodziła do środka, brała dwulitrową butelkę za korek (co nie jest to łatwe) i niezauważona przez nikogo wychodziła. Staliśmy z kumplami przed stacją i bardzo nas to bawiło… Pewnego jednak razu jakiś kierowca przyuważył wyczyny mojej suki, poinformował właściciela i zabawa się skończyła… Butelki wylądowały w lodówkach i wysoko na półkach. My zebraliśmy niezły ochrzan. Psa naprawdę można bardzo dużo nauczyć. Asta znała sto pięćdziesiąt komend. Potrafiła na przykład skakać bardzo wysoko z surowym jajkiem w pysku, a ono pozostawało w nienaruszonym stanie.
Nie chce mi się wierzyć, jak to możliwe?
Kiedyś zauważyłem, że Asta podkrada kurom jajka. Wchodziła do kurnika i delikatnie brała do pyska, żeby ich nie uszkodzić. Dopiero kiedy oddaliła się na bezpieczną odległość, wypuszczała je na twarde podłoże (nie rozgryzała) i wylizywała zawartość, zostawiając pustą skorupkę. Wykorzystałem po prostu tę jej słabość do jajek, setki razy powtarzając: weź Asta, aport, weź, aport i tak do znudzenia. Naprawdę, mając czas i cierpliwość, obserwując zachowania zwierzęcia, można je bardzo wiele nauczyć. Nie przez tresurę, ale wykorzystując jego naturalne instynkty i pasje. Trzeba je rozwijać, nie hamować. Proste?
Nie bardzo.
Jeśli chcesz mieć psa obronnego, nie możesz go karcić za to, że pilnuje posesji, albo warczy na nieproszonych gości. Nie możesz pozwolić zbliżać się do niego obcym i tak dalej. To podstawa. Oczywiście nie każdy pies nadaje się na obrońcę, są osobniki łagodne z natury jak byczek Fernando… Dlatego tak ważne jest, aby już na etapie wyboru zwierzaka wiedzieć, czego się będzie od niego wymagać. Warto też wybierać szczeniaki z fachowcami, którzy wiedzą, na jakie cechy zwracać uwagę, o co zapytać hodowcę. Opowiem ci anegdotę: zadzwonił do mnie kiedyś pewien człowiek, który chciał wyszkolić swojego psa na obrońcę. Umówiłem się z tym panem, że wyjedzie z psem i spotkamy się na spacerze. Ja zabawię się w napastnika i zobaczę, jaka będzie reakcja psa. Tak też się stało, w stroju pozoranta o umówionej godzinie wszedłem z kijem do parku, wpadam z krzykiem i agresją na spacerujących… W tym momencie pies wyrywa się właścicielowi i ucieka… Żebyś widziała minę jego pana. Jak bezradnie stał na środku alejki i krzyczał prawie ze łzami w oczach: Azor, wracaj, broń mnie… Nie muszę dodawać, że zwierzak ani myślał… Długo musiałem tłumaczyć rozczarowanemu właścicielowi, że fighterem to jego pies nie będzie. Świetnie natomiast sprawdzi się jako kumpel wychodzący co rano do pobliskiego kiosku po gazety. A wystarczyło trochę w historii pogrzebać. Okazało się, że prawie wszystkie psy z rodziny to chodzące baranki. Niektóre nawet zatrudnione jako etatowi dogoterapeuci. To po kim nasz Azor miał być bohaterem?
Skoro mówisz o dogoterapii, to bohaterem był.
Właściwie masz rację. To naprawdę niesamowite, iż pies potrafi sprawić, że autystyczne dziecko zaczyna mieć kontakt ze światem zewnętrznym, jak otwierają się zaciśnięte przykurczem paluszki, jak uśmiech pojawia się na twarzy cierpiącego po chemioterapii dzieciaczka. Długo jeszcze można by wymieniać przykłady zbawiennej bliskości zwierząt.
Czytałam kiedyś o eksperymencie prowadzonym bodaj w amerykańskich więzieniach, gdzie skazanym dawano do celi szczeniaki…
Efekty przeszły najśmielsze oczekiwania pomysłodawców. Okazało się, że znakomita większość więźniów, którzy wzięli pod opiekę psa, nie trafiała więcej do więzienia. To zwierzę nauczyło ich empatii, odpowiedzialności. Teraz poważnie rozważa się możliwość zastosowania tego typu rozwiązań we wszystkich zakładach karnych. Daleko nam jeszcze do tego, a szkoda…
Poczekaj, znów biegniesz za szybko. Mówisz tylko o psach, a rozmowa miała być o Tobie.
Jak o mnie, to i o psach.
Chodziłeś do szkoły…
Szkoła mnie praktycznie nie interesowała. Kiedy siedziałem w ławce, to myślałem o psach. Jak wychodziłem ze szkoły, to mój pies często na mnie czekał przed budynkiem. Wiedział, o której kończę i sam wychodził z domu. Do domu wracaliśmy razem, włócząc się wcześniej po parkach i wałach. To mnie zresztą uratowało i chroniło przed błędami młodości. Moi rówieśnicy robili w tym czasie różne dziwne rzeczy, dobre lub złe, a ja cały czas z psami. Śmiali się ze mnie, mówiąc, że nic dobrego z tego mojego włóczenia się ze zwierzakami nie będzie. Teraz spotykam niektórych na ulicy i proszą mnie o dwa złote na piwo, a ja jadę z psami do teatru Capitol robić pokazy, albo na spektakl do Teatru Współczesnego, gdzie moje zwierzaki grają na równi z innymi aktorami. Więc kiedy się robi coś z pasją i poświęca temu dużo czasu, to zawsze są efekty.
Rozumiem, że kształciłeś się w tym kierunku?
Nie było takich szkół w Polsce. Stosunkowo niedawno we Wrocławiu powstała szkoła kształcąca behawiorystów i psich trenerów. W czasach, kiedy ja zaczynałem, nikt o tym nie wiedział. Była też dość mała świadomość ludzi, jeśli chodzi o szkolenia, dopiero teraz dzięki różnym programom, takim jak choćby Zaklinacz psów… Ja posiłkowałem się seminariami (nie było wtedy nawet Internetu). Jeździłem za granicę i uczyłem u ludzi, którzy mają wiedzę i doświadczenie. Czesi na przykład są jakieś pięćdziesiąt lat do przodu, jeśli chodzi o wiedzę kynologiczną. Chcąc w Polsce zajmować się szkoleniami psów, musiałem tam jeździć. Nie był to niestety tani sport….
Rodzice wspierali Cię w Twoich wyborach?
Niestety finansowo nie. Musiałem więc imać się różnych robót. Często były to publicznie pokazywane sztuczki, których nauczyłem moje psy, chociaż zaczynałem od zbierania puszek i makulatury, bo na przykład potrzebowałem jakiegoś rękawa zabezpieczającego, używanego do szkolenia psów obronnych. W gruncie rzeczy było to fajne. Bo jeśli musisz ciężko na coś zapracować, to wydajesz tę zarobioną kasę z głową. Jeśli dostajesz ją w prezencie, to wydajesz bez zastanowienia. Pieniądze jednak nie były moim jedynym problemem, trudno było w Polsce zdobyć namiary na dobrych szkoleniowców, od których mógłbym się za granicą czegoś nauczyć. Teraz wystarczy, że zapytasz profesora Google’a i już wiesz, dokąd pojechać, z kim się spotkać, wymienić doświadczenia, zdobywać interesującą cię wiedzę. Do dziś jeżdżę się szkolić.
Z psami?
Oczywiście. Najpierw z własnymi, potem zdarzało się, że ludzie zostawiali mi swoich pupili na tak zwane szkolenia stacjonarne, więc zabierałem je ze sobą z obopólną korzyścią. Każdy pies ma predyspozycje do czego innego, na takich wyjazdach mogłem więc korzystać z różnorodnej wiedzy i sposobów jej wykorzystania.
Mówiłeś, że trenujesz również boks.
Tak. Żeby szkolić psy, musisz być świetnie przygotowany fizycznie i psychicznie. Do tego najlepsze są sporty walki. Zanim zacząłem trenować boks, byłem zapaśnikiem klasycznym. Zaczynałem karierę w PaFa Wagu, potem w WKS Śląsk, potem w kadrze Polski. W międzyczasie było taekwondo, a teraz chodzę na boks, żeby być dalej sprawny fizycznie. Bo psy uczą również pokory. Wystarczy czasem chwila nieuwagi, dekoncentracja i możesz ciężko tego pożałować. Zdarzyło mi się być kilka razy dotkliwie pogryzionym, mam blizny na rękach, twarzy, wybitą szczękę…
I po takim pogryzieniu nie ma w Tobie strachu? Po takich incydentach ludzie zwykle reagują paniką na widok nawet najmniejszego kundelka.
To nie jest tak, że się zupełnie nie boję. Wiem jednak, że za każdym razem była to wina moja, a nie psa. To ja poczułem się zbyt pewnie, nie byłem dostatecznie skoncentrowany. Chciałem pokazać, jakim to jestem fachowcem… i okazywało się, że nie jestem i dalej muszę się uczyć i uważać. Każdy pies jest inny.
Przychodzi na szkolenie człowiek z agresywnym psem i nie boisz się do niego podejść?
Nie. Jeśli okazałbym lęk, strach czy niezdecydowanie, zostałbym zaatakowany.
Ale strach jest przecież instynktem, nie zawsze można go opanować.
Dlatego zaczynam od siebie. Pracuję nad wyciszeniem, bardzo pomagają mi w tym medytacja, joga. Potrafię wyłączyć strach, lęk. Wszystko, co może w jakiś sposób zaburzyć mój kontakt z bestią … i świetnie się przy tym bawię. Najbardziej lubię szkolić psy agresywne. Uwielbiam ten moment, kiedy po dwudziestu minutach walki pies zaczyna się zachowywać w stosunku do mnie tak, jak tego oczekuję.
Mówisz o walce fizycznej?
Psychologicznej. Za każdym razem jest to próba sił. Muszę być lepszy i ją wygrać. Jak to robię? Nie będę zdradzał swoich sekretów. Nie po to się dwadzieścia lat tego uczyłem (śmiech).
Czego się boisz?
Nieodpowiedzialnych ludzi i skoku ze spadochronem.
KRZYSZTOF TATAR O SOBIE: Stwierdzenie, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka, rozumiem doskonale. Wychowany w rodzinie kynologów (Tato – sędzia kynologiczny, Mama – groomer), z psami raczkowałem i dorastałem. Już w wieku czternastu lat zdobyłem 1. miejsce na Mistrzostwach Polski Psów Specjalistyczno-Obronnych. Kolejne lata spędziłem na poznawaniu, a później doskonaleniu technik szkolenia, uczyłem się zarówno w Polsce, jak i za granicą. Psy przeze mnie szkolone występowały w filmach („Fala Zbrodni”, „Mechanizm obronny”), a także we wrocławskich teatrach (w spektaklach: „Pasażerka”, „Zaczarowane podwórko”, „Kotlina”). Moje motto życiowe brzmi „Rób więcej niż to, za co ci płacą”, stąd pomysł na stworzenie fundacji pomagającej psom bezdomnym i niechcianym. Moim marzeniem jest zamknięcie wszystkich schronisk w Polsce i nauczenie Polaków odpowiedzialnego podejścia do czworonożnych przyjaciół, przecież w myśl słów Antoine’a de Saint-Exupéry’ego „Jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś”.